Przygoda spotkała Ranalda Sigmundsona bardzo wcześnie (miał dwanaście lat). Zaczęła się ucieczką od despotycznego i agresywnego ojca i rejsem na pokładzie statku Leifa Ericssona. Z Orkadów do tajemniczej Winlandii, na północnych obrzeżach dzisiejszej Ameryki Północnej, być może w Nowej Fundlandii. Nowe ziemie zauroczyły chłopcaswoim pięknem, bogactwem, choć całość wrażeniapopsułospotkaniez skraelingam (miejscowymi). To, co rozpoczęłosię jak przyjacielskawymianatowarówzakrapianawinem, zmieniłosię (przez gorącą krew nieufnego kucharza Norse’a)w tragedię, która będzie nawiedzać Ranalda do końca jego dni. To przygoda krótkotrwała, ale znamienna, taka która rozpali wieczną tęsknotę, niedosyt, niespełnienie. Winlandia. Miejsce, które nabrało znaczenia przez doświadczenie i przemianę jaką przyniosło.Ranald okazał się człowiekiem wszechstronnie uzdolnionym – równie sprawnie poruszał się w handlu, co w farmerce, władał mieczem i prowadził statki. Miał w sobie taki dziwny spokój, rozsądek, instynkt, pewność siebie, no i miał los po swojej stronie. Typ, któryszanujekażdy.
Oto historia pióra George'a Mackaya Browna, na krańcachEuropy około 1000 roku naszej ery. Orkady. Spokój i cisza pozamiasta. A później skuta lodem Grenlandia, pomniejsze królestwa i dominująca w tym rejonie świat Norwegia. Wojny jarlów, wyprawy łupieskie, porwania, najazdy, polityczne intrygi. Niespokojne chwile, absolutniedostosowane i przygotowane na upływ czasu. To taki niesamowity aspekt tej książki. Pewne wydarzenia po prostu następują, ludzie umierają, cierpią, ale idądalej. Po prostu. Taki rodzaj wrażliwości i harmonii, teraz praktycznie nieobecnej.
Chciałam, żeby ta książka zawładnęła moim sercem, jak „Dostatek” Crummeya,ale nie utonęłam z rozkoszy. Choć to poetycka saga (uwaga: o jednym bohaterze!), napisana treściwie, prostym językiem, powolnie nucona; choć akcją przemyka wartko, choć znów czuć na ustach sól; choć przygody poruszały moją wyobraźnię i rozbudzały tęsknoty. Nie zakochałam się. Powodem tego jest być może chrapka na więcej wina w winie, a Winlandii tu jak na lekarstwo. Majaczy gdzieś we wspomnieniach, jak nieuchwytny sen. Ciągle ją gonię, jak Ranald, a utykam w dysputach politycznych i knowaniach. Mocne uderzenie na początku książki, wydaje się, w ramach trzystu stron niknąć.